sobota, 21 lipca 2012

Jo ho ho i butelka barbituranów!

Dziennik okrętowy korwety "Dziad Borowy", 21.07.2012:

Już trzeci tydzień płyniemy i nic. Flauta. Nawet zefirka lekkiego, morze jest spokojne, jak "How Fortunate the Man with None" Dead Can Dance i podobnie rozwlekłe. Kapitan nerwowo przechadza się po pokładzie, skubiąc wąs, poprawiając kordelas i zważając, żeby mu hak, co go ma zamiast kończyny górnej, nie zardzewiał. Pal sześć brak wiatru bowiem, ale nam najbardziej potrzeba jednak adwersarza do przeprowadzenia abordażu, do króćset beczek śledzi!!!! W końcu, na prochy Ślepego Pew, jesteśmy nie znającą strachu zgrają krwiożerczych bukanierów! Pijemy rum, napadamy na bliźnich pławnych i chodzimy spać po dobranocce! To nami straszy się dzieci, mamy po 5 bab w każdym porcie i trudnimy się byciem bandytami. To o nas w końcu jedne ze swoich najlepszych płyt nagrał Running Wild, a Korrozia Metalla miażdżyła słuchaczy poświęconym nam wałkiem "Веселый Роджер". Ostatnio jednak nasz PR jest czarniejszy niż bandera Wesołego Rogera, a to za sprawą grupki buców, pochodzących ze znanego z dostępu do morza miasta Poznania. Owe chłystki meduzoidalne zwą się wielce przeskurwiale Kingdom Waves i uprawiają coś, co określają trzema słowami, które ni chuja do nich nie pasują. Te słowa to "symfoniczny", "piracki" i "metal". Zacznijmy od "symfoniczny":


No czyż to nie jest symfoniczne? Taż to wprost symfonia symfonii! Przecież wiadomo, że symfonia to nie monumentalne dzieło muzyki poważnej, wykonywane na orkiestrę składającą się z od kilkunastu do niemal stu instrumentów, podzielone na 3 (klasyczna) do 5 (współczesna) części, trzymających się pewnych zasad dramatugii, tylko wtedy kiedy zespół w instrumentarium wykorzystuje klawisze i sample MIDI (najlepiej, jeśli gra na nich mydłek, podpisujący się "Lord Wizzard", a w rzeczywistości zwący się Michał Bąk...). Jak już w naszej pirackiej załodze, co to morza w życiu nie wąchała zadomowi się już Lord Bąk, możemy przejść do poważnego korsarstwa, czyli rozboju morskiego, będąc groźnym pirackim skurwysynem. Żeby wszyscy widzieli, jak bardzo krwiożerczym bukanierem jesteśmy, należy zrobić sobie kilka zdjęć. Pirackich, rzecz jasna.
(Yo, here comes tha neighbourhood, biatchezz! Look't ma gunz!)

(O, a tu mieszkam, z mamą, Dorotką i psem...)

(Mewy z fotoshopa... Ja pierdolę...)

Ciekawe na jakim odpuście chopy dorwały te figlarne fatałaszki? Zwłaszcza te spedalone żaboty faktycznie dają rade przy budowaniu wizerunku morskich bandytów...
Najgorsze jednak, że ta banda cioć z podmalowanymi oczkami, Lordem Michałem na klawiszach i niejakim Tommym Roxxem na basie (kolo został wyrzucony za ćpuństwo z tak przeraźliwie chujowej kapeli, jaką jest Crystal Viper... Resztę sami se dopowiedzcie...), zakutana w połowę spisu inwentarza teatru w Poznaniu twierdzi zawzięcie, ze te ich przesłodzone pierdy dla homoseksualistów mają cokolwiek wspólnego z metalem. Muzyką niejako z rozdzielnika zakładającą jakiś ciężar, jakąś agresję i jakąś energię, że o wiodącej roli gitary miast klawiszy nie wspomnę...
Ciężki jest los pirata. Zwłaszcza, jeśli za reprezentanta w kulturze ma bandę kolesi, wyglądających jak synalkowie pary prowincjonalnych drag queens w stylu glamour... Ech, szczury lądowe, jakby was dorrrwał nasz kapitan... I jeszcze ta flauta... Arrrrrrr!!!!!!


Ocena Dziada Borowego:
5 moszn - Zasłużyliście, pizdanty. Za chujową nazwę, kretyński image, mdło-słodką paramuzykę, która metalowi nawet jajec nie wąchała i podkreślanie na każdym kroku, jakie to te wasze klawiszowe wstrząsy nie są sztuką przez duże "Sztu"... Proponuję wreszcie zrobić to z jakąś kobietą, bo osiągnięcie dojrzałości płciowej bardzo pomaga w zaprzestaniu prowadzenia zabaw w piratów w wieku około 30 lat...

DZIAD ZAZNACZA, ŻE KUREWSKO LUBI DEAD CAN DANCE I UTWÓR "HOW FORTUNATE THE MAN WITH NONE", UŻYTY W POWYŻSZYM WPISIE W CELACH METAFORYCZNYCH.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz